Po odsłuchaniu nowego albumu w całości już jakieś kilkadziesiąt razy w jakości bezstratnej, muszę przyznać, że płyta trzyma bardzo dobry poziom od początku do końca, w ogóle się nie nudzi, zachwyca bogactwem aranżacji, przywala mięchem, ale też daje momenty wytchnienia.
Album jest bardziej różnorodny brzmieniowo, aranżacyjnie i kompozycyjnie niż dwa poprzednie. Od strony realizacji dźwięku, miksu i produkcji jest najbardziej dopracowany ze wszystkich. Widać, że The Prodigy nie zamierza być w tyle za takimi producentami jak na przykład NOISIA.
Jest tutaj cała masa surowych i przesterowanych dźwięków, ale w odróżnieniu od pierwszych 3 albumów wszystko jest pod ścisłą kontrolą selektywnego miksu. Dla jednych będzie to wadą (mniej oldschoolowo samplowanych, nieoszlifowanych loop'ów i nie do końca kontrolowanych częstotliwości), dla innych krokiem na przód (więcej wgniatających w fotel, precyzyjnych, czystych, soczystych uderzeń).
Prawdziwa ocena i tak przyjdzie dopiero po jakichś pięciu latach. Okaże się, które kawałki przetrwają próbę czasu. Zazwyczaj te, które "nie wchodzą" od razu, objawiają się po jakimś czasie jako te, które wniosły świerzą wizję muzyki.
Jak dotąd moim ulubionym utworem jest "Destroy". Z drugiej strony warto też zwrócić uwagę na "Beyond the deathray", pozbawiona perkusji, psychodeliczna kompozycja przywołująca skojarzenia ze "skylined" z płyty Music for the Jilted Generation.
Album jest bardziej różnorodny brzmieniowo, aranżacyjnie i kompozycyjnie niż dwa poprzednie. Od strony realizacji dźwięku, miksu i produkcji jest najbardziej dopracowany ze wszystkich. Widać, że The Prodigy nie zamierza być w tyle za takimi producentami jak na przykład NOISIA.
Jest tutaj cała masa surowych i przesterowanych dźwięków, ale w odróżnieniu od pierwszych 3 albumów wszystko jest pod ścisłą kontrolą selektywnego miksu. Dla jednych będzie to wadą (mniej oldschoolowo samplowanych, nieoszlifowanych loop'ów i nie do końca kontrolowanych częstotliwości), dla innych krokiem na przód (więcej wgniatających w fotel, precyzyjnych, czystych, soczystych uderzeń).
Prawdziwa ocena i tak przyjdzie dopiero po jakichś pięciu latach. Okaże się, które kawałki przetrwają próbę czasu. Zazwyczaj te, które "nie wchodzą" od razu, objawiają się po jakimś czasie jako te, które wniosły świerzą wizję muzyki.
Jak dotąd moim ulubionym utworem jest "Destroy". Z drugiej strony warto też zwrócić uwagę na "Beyond the deathray", pozbawiona perkusji, psychodeliczna kompozycja przywołująca skojarzenia ze "skylined" z płyty Music for the Jilted Generation.