Witam. Na wstępie zaznaczam, że NIE namawiam do zażywania ŻADNYCH substancji, ale prawda jest taka, że na pewno jakaś część tego forum ma jakąś tam styczność z narkotykami.
Zacznę może od filmu Berlin Calling. Jeszcze jak chodziłem do technikum, produkcją muzyki się nie zajmowałem, wychowawca zabrał nas do kina gdzie puszczali starsze filmy, filmy z przekazem, jakąś wartością - niekoniecznie hollywodzkie produkcje. I tak sie złożyło, że zabrał nas na Berlin Calling. Oprócz filmu, była tam jeszcze obecna kobieta, która PRZED i PO filmie wszystko skomentowała i podsumowała. Jedyne co pamiętam z tej jej wypowiedzi do dziś to zdanie typu "to, że ktoś jest artystą, nie upoważnia go, nie dale przywileju do tego, żeby mógł zażywać narkotyki" - poniekąd mądre słowa, ale dzisiaj, kiedy już produkuję, sam wiem jak mogą one pomóc w procesie tworzenia. I nie mówie tutaj o procesie PRODUKCJI w sensie technicznym, tylko o procesie tworzenia w "sensie artystycznym". I tak będąc w Anglii poznałem Merry Jane (MJ). I wtedy się zaczęło. Jeden bolek, słuchawki na uszy i odpływam do kompletnie innego świata. Tak mi się to spodobało, zacząłem czuć, slyszeć tą muzyke, potrafiłem przypisać jakaś barwe (za barwe rozumiem - kolor - jasność - nasycenie) do konkretnego dźwięku, potrafiłem wyobraźić sobie "przestrzeń" danego utworu, każdy break/drop uzupełniał się w taki sposób, że dosłownie CZUŁEM energie, albo chill. Gdy wchodził bass, czułem lekkie ciarki na całym ciele. W końcu wziąłem kartke i zacząłem notować. WSZYSTKO! Jak wybrzmiewają hihaty? Po co one tam wgl są? Gdzie się przenoszę słuchając danego utworu, jaki kolor można mu przypisać, jak gra bass, jak uzupełnia się ze stopą i dlaczego właśnie tak I TAK DALEJ. Mam zapisanych takich kartek pare, leżą gdzieś. Gdy spojrze na nie na trzeźwo, to to co tam jest napisane wydaje się MIEĆ sens, ale nie rozumiem tego w takim stopniu, jak na haju.
Czasami gdy byłem po MJ i wchodziłęm tutaj słuchać waszych produkcji, to po prostu słuchałem i się wkręcałem jak nigdy. Produkcje które zazwyczaj określam jako "nie mój klimat", po MJ spokojnie słucham, i MI SIĘ ZAJEBIŚCIE PODOBAJĄ. Oceniam to na mega wielki plus, bo dzięki temu, otwieram się na nową muzyke, której normalnie bym nawet nie odpalił.
I wszystko byłoby fajnie tylko.... moja znajomość z Merry Jane trwa do dziś
I nie wiem czy to przyniosi dobre skutki. Gdy już to wszystko słysze, czuje i gdy wiem, że świat muzyki to niewyczerpane źródło energii i emocji, to gdy odpalam Abletona ... nie wiem co dalej. Jest tyle możliwości, tyle opcji, że człowiek sam nie wie co chce zrobić. I tak tkwie w tej stagnacji troche, ale czuję, że z tego wychodze. MJ pomogła mi uzyskać odpowiedzi na wiele pytań, ale pytań powstało jeszcze więcej.
Nic cięższego nie mam zamiaru próbować (mam okazje prawie non stop, ale nie chce, więc chyba jeszcze wszystko ze mna ok xD.
Jakie są wasze doświadczenia z substancjami psychodelicznymi? Jak rozkminiacie wtedy muzykę? Uważacie, że to, ze tworzymy daje nam przywilej do "*ćpania"
*choć nie wiem jak zajaranie MJ można określić ćpaniem xD
Zacznę może od filmu Berlin Calling. Jeszcze jak chodziłem do technikum, produkcją muzyki się nie zajmowałem, wychowawca zabrał nas do kina gdzie puszczali starsze filmy, filmy z przekazem, jakąś wartością - niekoniecznie hollywodzkie produkcje. I tak sie złożyło, że zabrał nas na Berlin Calling. Oprócz filmu, była tam jeszcze obecna kobieta, która PRZED i PO filmie wszystko skomentowała i podsumowała. Jedyne co pamiętam z tej jej wypowiedzi do dziś to zdanie typu "to, że ktoś jest artystą, nie upoważnia go, nie dale przywileju do tego, żeby mógł zażywać narkotyki" - poniekąd mądre słowa, ale dzisiaj, kiedy już produkuję, sam wiem jak mogą one pomóc w procesie tworzenia. I nie mówie tutaj o procesie PRODUKCJI w sensie technicznym, tylko o procesie tworzenia w "sensie artystycznym". I tak będąc w Anglii poznałem Merry Jane (MJ). I wtedy się zaczęło. Jeden bolek, słuchawki na uszy i odpływam do kompletnie innego świata. Tak mi się to spodobało, zacząłem czuć, slyszeć tą muzyke, potrafiłem przypisać jakaś barwe (za barwe rozumiem - kolor - jasność - nasycenie) do konkretnego dźwięku, potrafiłem wyobraźić sobie "przestrzeń" danego utworu, każdy break/drop uzupełniał się w taki sposób, że dosłownie CZUŁEM energie, albo chill. Gdy wchodził bass, czułem lekkie ciarki na całym ciele. W końcu wziąłem kartke i zacząłem notować. WSZYSTKO! Jak wybrzmiewają hihaty? Po co one tam wgl są? Gdzie się przenoszę słuchając danego utworu, jaki kolor można mu przypisać, jak gra bass, jak uzupełnia się ze stopą i dlaczego właśnie tak I TAK DALEJ. Mam zapisanych takich kartek pare, leżą gdzieś. Gdy spojrze na nie na trzeźwo, to to co tam jest napisane wydaje się MIEĆ sens, ale nie rozumiem tego w takim stopniu, jak na haju.
Czasami gdy byłem po MJ i wchodziłęm tutaj słuchać waszych produkcji, to po prostu słuchałem i się wkręcałem jak nigdy. Produkcje które zazwyczaj określam jako "nie mój klimat", po MJ spokojnie słucham, i MI SIĘ ZAJEBIŚCIE PODOBAJĄ. Oceniam to na mega wielki plus, bo dzięki temu, otwieram się na nową muzyke, której normalnie bym nawet nie odpalił.
I wszystko byłoby fajnie tylko.... moja znajomość z Merry Jane trwa do dziś
I nie wiem czy to przyniosi dobre skutki. Gdy już to wszystko słysze, czuje i gdy wiem, że świat muzyki to niewyczerpane źródło energii i emocji, to gdy odpalam Abletona ... nie wiem co dalej. Jest tyle możliwości, tyle opcji, że człowiek sam nie wie co chce zrobić. I tak tkwie w tej stagnacji troche, ale czuję, że z tego wychodze. MJ pomogła mi uzyskać odpowiedzi na wiele pytań, ale pytań powstało jeszcze więcej.
Nic cięższego nie mam zamiaru próbować (mam okazje prawie non stop, ale nie chce, więc chyba jeszcze wszystko ze mna ok xD.
Jakie są wasze doświadczenia z substancjami psychodelicznymi? Jak rozkminiacie wtedy muzykę? Uważacie, że to, ze tworzymy daje nam przywilej do "*ćpania"
*choć nie wiem jak zajaranie MJ można określić ćpaniem xD